piątek, 6 lipca 2012

Złodziejstwo ponad prawem

Zaczęło się niewinnie.

Na godzinę 14-tą miałem dziś umówioną wizytę z dzieckiem u lekarza w poradni przy ul. Dzielnej w Warszawie. W niewielkich - ale zawsze - korkach dojechaliśmy tam minutę przed 14-tą, zaparkowałem samochód między innymi pojazdami i biegusiem do poradni. Pani doktor troszkę się spóźniła więc zamiast wyjść o 14.30, wyszliśmy dokładnie o 14.48.
- A teraz pojedziemy odebrać komputer z serwisu - rzuciłem do syna... po czym omiatając ulicę wzrokiem stwierdziłem, że mój samochód "amba wsysła".
Pierwsza myśl: Ja pierdolę! Zajebali mi auto!
Jeszcze raz przyjrzałem się ulicy, i dopiero teraz stwierdziłem obecność bezsensownie umieszczonego znaku zakazu postoju (lub zatrzymywania się - nie pamiętam dokładnie) z tabliczką uzupełniającą obrazującą holownik (hienę).
Było dość ciepło, nie mniej jednak piździło troszeczkę. Ja w tiszercie, syn w lekkiej bluzie i po zapaleniu płuc. Trzeba szybko coś organizować, bo ja umarznę jak kutas żołnierza wehrmahtu pod Stalingradem, a syn przecież nie może biegać tak ubrany na wietrze bo mi się minuta osiem rozchoruje.